JEDYNY SPOSÓB NA ZDROWE DZIECIŃSTWO

 Dziś prywatnie. Czyli trochę o tym na jakich trzech filarach opiera się wychowanie dzieci w naszej rodzinie. A dokładnie jak wychowywana byłam ja, co przekalkowałam, i teraz sama wychowuję tak dzieci. I jeszcze o deficycie natury. I o najlepszych wspomnieniach z dzieciństwa, z których wszystkie, dosłownie wszystkie wiążą się z przebywaniem na dworze

Dlaczego warto rozkochać dzieci w świeżym powietrzu? Czemu jednym z najważniejszych nawyków, jaki powinniśmy wyrobić w potomku jest kontakt z przyrodą? Dlaczego w naszych zjawiskowo technologicznych czasach powinniśmy uczyć dzieci korzystania z natury, tak jak nas uczono mycia rąk?
Bo czasy się zmieniły. Bo cywilizacja w ciągu jednego wieku zmieniła się bardziej, niż w ciągu pozostałych setek lat naszej ery. Bo pojawiło się bardzo niebezpieczne zjawisko – DEFICYT NATURY.

Deficyt natury został zdefiniowany w ciągu ostatnich 15 lat. Określenie to pojawia się m.in. w książce „Ostatnie dziecko lasu”, ale jest używane coraz częściej i przy okazji przeróżnych debat – dotyczących tematów od ADHD, poprzez wychowanie fizyczne w szkołach, walkę z dziecięcymi nerwicami, depresjami, anoreksją, aż do specyficznych trudności w nauce, deficytu w obszarze integracji sensorycznej SI, odporności fizycznej i psychicznej. Deficyt natury pojawia się wtedy, kiedy człowiek ma zbyt mało kontaktu z naturą. Tak samo u dziecka jak i dorosłego. Jeśli chcecie zapoznać się z tym zjawiskiem bliżej, zachęcam do przeczytania jednej z najważniejszych dla mnie książek (choć przyznaję niechętnie, nie najlepiej napisanej) „Ostatnie dziecko lasu”. Nie jest to tytuł często dostępny w bibliotekach niestety, ale uruchomiłam przeglądarkę cen pod tekstem i widzę, że można kupić tę książkę już za 25 zł.

zabawkwator_ostatnie_dziecko_lasu

JAK WYCHOWAĆ ZDROWE DZIECKO – RECEPTA RODZINNA 

Ta szczęśliwa świnka w ciuchach z „Ameryki” to ja, mała Ania. Powiedz „dzień dobry Aniu”. „Dzień dobry, mogę już zdjąć rajstopki, bo mnie jedzą?”. „Gryzą chyba?”. „Jeśli jedzą to gryzą, nie wolno połykać bez gryzienia. Choć czasami można. Szpinak. I popić kompotem szybko, to prawie nie czuć”…

No to poznaliście wstępnie Anię.

Ania_Mala

Jak widzicie ZDECYDOWANIE nie byłam typem smukłej, długonogiej dzikuski biegającej po polach i łąkach, skaczącej z urokliwie rozwianymi włosami przez strumyk i błądzącej na bajkowej, leśnej polanie. Byłam dzieckiem chorowitym, przesadnie pilnowanym i baaardzo, ale to bardzo stanowczo karmionym.

Jednak to właśnie z dzieciństwa zostały mi trzy filary wychowawcze, trzy bezdyskusyjne zasady, jakie w naszym wielopokoleniowym domu były przestrzegane, a które wykorzystuję przy wychowaniu własnych dzieci.

Otóż z tego co wyniosłam z dzieciństwa wynika, że dziecko wychowuje się przy pomocy ROZMÓW, KSIĄŻEK I ŚWIEŻEGO POWIETRZA. To dziś będzie o świeżym powietrzu.

ANIAAA, DO DOMU, JUŻ CIEMNO!

Kult dla świeżego powietrza wpojono mi w dzieciństwie, które spędziłam jako zaawansowana astmatyczka.

Po pierwsze w domu, wielopokoleniowym, panowało przekonanie, że jak dziecko ma wolne, to powinno być w ogródku. Co będzie tam robiło, jego sprawa, jednak dziecko siedzące w ciągu dnia w domu, choćby z książką, to było zjawisko podejrzane. Przecież ławki są, można usiąść i czytać, prawda? Nie ważne czy były akurat inne dzieci. Nie ma? Przyjdą. No chyba nie będą siedziały w domu w taką pogodę? „Twoi przyjaciele nie są przecież d z i w a k a m i, prawda Aniu?” – mówiła Babcia Rozalia i w magiczny sposób znajdowałam się nagle za drzwiami. Dwustrzydłowymi, malowanymi na pomarańczowo. Pamiętam, bo często jeszcze przez chwilę patrzyłam na nie – takie zamknięte – i dopiero jak dotarło do mnie, że jestem na zewnątrz, odwracałam się w stronę podwórka.

Pogoda? Wcale nie bywała lepsza niż dzisiaj. I oczywiście też mieliśmy cztery pory roku. Czasami padał deszcz, no ale mały deszcze jeszcze nikomu nie zaszkodził. Mieszkałam przy piaszczystej ulicy ze spadkiem, więc podczas deszczu my, dzieci, mieliśmy najlepszą zabawę – budowaliśmy tamy i zapory z piachu, wykorzystując spływającą ulica wodę. Albo chodziliśmy po kałużach. Niektórzy szczęściarze mogli na boso. Nie mieli kaloszy. Czasem też próbowałam je zdjąć, ale wszystkowidzące oczy Babci na to nie pozwalały. Zazdrościłam ogniście tamtym dzieciom bez kaloszy. Ja byłam tą_co_się_zaraz_rozchoruje. Poza tym w kałużach na pewno były porozbijane szkła. „Nie Babciu, nie było, nikt wtedy nie rozbijał butelek na ulicy, bo zwracało się je do sklepu na wymianę. Wiedziałaś? Oczywiście. Tak myślałam. Kocham”.

Przy okazji obalę mit, że w naszych czasach to dzieci były inne. Doskonale pamiętam, że w pochmurne, albo zimowe dni trzeba mnie było wyrzucać z domu przemocą. Wolałam leżeć na kanapie i czytać zagryzając kanapkami. Z domowym smalcem. Wcale nie chciało mi się wciskać w ocieplane spodnie, rękawice, czapki, szaliki i wychodzić w mróź. Po wyjściu obrażona potrafiłam długo pętać się po podwórku, aż w końcu z zimna i nudów zaczynałam się bawić. NO TRUDNO, niech im będzie: spędzę miło czas taka wyrzucona. Oczywiście wtedy wychodziła Mama i wołała mnie do domu, bo robiło się ciemno.

Jako astmatyczka spędzałam też całe miesiące w sanatoriach. Pierwszy raz pojechałam chyba jako siedmiolatka. Tam też codziennie obowiązywały nas – kaszlących, kichających i smarczących – dwa wyjścia na zewnątrz i zabawy na świeżym powietrzu rano i późnym popołudniem. Mój pierwszy pobyt przypadł akurat na mroźną zimę. Pamiętam, że byłam zdziwiona kiedy pierwszego dnia, po podwieczorku, opiekunowie kazali nam się ubrać i iść pobawić na zewnątrz. Samym. Musieliśmy wyjść w CIEMNOŚĆ. Bo była już 17.00. Od tamtej pory uważam, że nie ma nic piękniejszego niż widok ośnieżonych sosen nocą. I kropelek srebra połyskującego w śniegu, tam gdzie padnie trochę światła z okna czy latarni. A już szczytem przyjemności jest leżenie na starych, zaśnieżonych, po-szwedzkich leżankach i patrzenie w niebo aż twarz zamarza, że nie można się uśmiechnąć.

Ania_Oka_2

Od maja do września mogłabym mieszkać na zewnątrz, dosłownie szkoda mi wracać do domu

Nie miałam czasu na przedzieranie się przez stare albumy, więc za zdjęcia do tego tekstu posłużą fotografie ze spacerów wczesną-pełną-późną jesienią w jednym z naszych ukochanych miejsc, które Wam serdecznie polecam. Pałacyk Bielińskich w Otwocku Wielkim. To do zobaczenia?

 

Jeśli lubicie czytać tym co dzieci mogą robić na świeżym powietrzu i upewniać się jakie to ważne, polecam dwa artykuły: BYĆ JAK SZWEDZKA MATKA I PRZEDSZKOLA POD GOŁYM NIEBEM JUŻ W POLSCE 

Klara_Aleksy_Michal

Klara_Aleksy_pałacyk_altana

Aleksy_Krysztofiak_książki_na_czacie

zabawkator_spacer_10

Aleksy_Krysztofiak_2014

Klara_Aleksy_brzoza

zabawkator_michał_dzieci_2015

zabawkator_spacer

zabawkator_spacer_4

 

 

5 komentarze do “JEDYNY SPOSÓB NA ZDROWE DZIECIŃSTWO

  1. Uśmiechnęłam się czytając tak bardzo przypomniało mi to moje dzieciństwo 🙂 No i miałam takie boskie sandały jak ty Aniu, szpan po całości z białymi rajtkami 😉 Pozdrawiam!

  2. Cudnie sie Panią czyta. Łezka w oku bo naprawde takie było nasze dzieciństwo. Strach jak patrzę gdy moje dzieci siła wypycham na ogród a tam one same,wokół pusto- nie słychać innych dzieci,nikt nie zawita…inne siedzą w domu na komputerze. I strach gdy pomyślę, jakie będą ich wspomnienia z tego czasu. Więc mimo zapracowania na co dzień,staram się robić dzieciom wypady rodzinne,imprezy ogniskowe i tematyczne zabawy dla nich i ich przyjaciół. I miło, gdy koledzy syna mówią, ze urodziny w domu były lepsze niż w jakimś tlocznym,wynajętym fikolandzie a tort zrobiony przez mamę bardziej smakował. W tym życiu Droga Pani Aniu musimy wywalczyć dla naszych dzieci takie wspomnienia jakie same mialysmy pozdrawiam serdecznie

  3. Aniu – chyba mogę się tak do Ciebie zwracać bo mam wrażenie, że jestem chyba jedną z pierwszych czytelniczek bloga i komentatorek. Pisałam tu kilka razy ledwie, ale często uczestniczę w dyskusjach na FB.
    Więc Aniu bardzo Ci dziękuję za ten wpis. I każdy w którym dzielisz się swoją prywatnością bo zauważyłam, że nie robisz tego zbyt często. I w pewnym sensie za to chyba najbardziej Ciebie lubię. U innych blogerek jest jednak dużo pokazywania jak bajkowo żyją. A u Ciebie widzimy czasem Was na zdjęciach, coś zdradzasz z życia codziennego, ale jak się tak wczytać i przyjrzeć to naprawdę niewiele tych zdjęć i informacji przypada na treści merytoryczne bloga.
    Myślę, że naprawdę mogłabyś chwalić się dziećmi i mężem i sobą, bo masz czym, ale tego nie robisz i to jest bardzo eleganckie.
    Nie ukrywam jednak, że cieszy mnie ten wpis i chciałabym takich więcej, bo bardzo lubię Waszą rodzinę i chętnie bym podejrzała jak sobie układacie życie.
    Wracam do dzisiejszego tematu. Bardzo podobają mi się Twoje filary wychowania. Widzę że promujesz świeże powietrze i całkowicie się z tym zgadzam. Mam prośbę, czy możesz napisać swoje doświadczenie w temacie czytelnictwa? Skąd u Ciebie to zainteresowanie książkami. Jak udało Ci się zachęcić Aleksego i małą Klarcię do czytania?
    Pozdrawiam serdecznie i czekam na więcej, a sama zabieram ekipę na pole, choć u nas pada i wieje.

  4. Haha, a propos wychodzenia ” w ciemność”. U mnie zarówno przy córce, jak i synku całkiem dobrze funkcjonuje to zjawisko. Wychodzenie ” w ciemność” jako super-atrakcja dzieciństwa. Blokowego , dodam;) A jak radocha!
    piszemyczytamymamy.blogspot.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Website

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.