On był pierwszy. Ukochany, silny, dobry i wesoły. Tak, palił fajkę, miał ewidentną nadwagę, beznadziejne powiedzonka, był brodaczem, nadużywał grochówki i nie dzielił ze swoją kobietą prac domowych. Ale pokochałam go tak wiernie, że towarzyszy mi od czwartych urodzin, czyli 20 lat dłużej, niż trwa moje małżeństwo. Poznajcie mężczyznę mojego życia: Pirata Rabarbara.
Podejrzewam, że gdybym spotkała autora „Burzliwych dziejów Pirata Rabarbara” Wojciecha Witkowskiego, też pewnie bym go uwielbiała. Niestety nie poznałam. I nie poznam, bo dziś przypada pierwsza rocznica jego śmierci. Patrzę więc na jego zdjęcie, umieszczone na tylnej okładce wydanej na nowo serii. I co widzę? Eleganckiego Pirata Rabarbara na emeryturze. Naprawdę, sprawdźcie i porównajcie z ilustracjami Edwarda Lutczyna. To przecież Rabarbar!
Pierwsza część przygód pirata została wydana w 1979 roku, czyli kiedy miałam 4 lata. A było to w czasach, gdy moja Mama, żeby kupić jakąś nowość, musiała zapisać się na listę w naszej księgarni. Listy były tworzone zwłaszcza na premiery dla dzieci, bo wtedy królowały książki dla dorosłych. Toteż kiedy Mama dostała pierwszy tom Rabarbara, nikt nie zastanawiał się czy jest odpowiedni dla początkującego przedszkolaka. Zaczęto mi go nieopatrznie czytać. I tak zapadłam na rabarboholizm, który trwał z różnym nasileniem, aż do szkoły podstawowej.
Jeśli chodzi o moich rodziców, to był okres, kiedy książki nie znosili i próbowali ją przede mną chować. Zwłaszcza Tata miał dość. Oto co wieczór domagałam się, żeby mi czytać przed snem CAŁOŚĆ. Wtedy nie rozumiałam, co złego jest w dwugodzinnym czytaniu dziecku co wieczór, 365 razy w roku, tej samej opowieści. Dziś, z perspektywy matki czytającej dzieciom, widzę bezmiar swego okrucieństwa. Biedny Tata nie mógł nawet nic pominąć, bo większość tekstu znałam na pamięć.
Pirat nie opuścił mnie też w dorosłym życiu. Strasznie było mi smutno, kiedy mój syn zignorował książkę, nudząc się już gdzieś na etapie pierwszego rozdziału. Z uporem maniaka próbowałam mu ją czytać i podsuwać co kilka lat. Kiedy już straciłam nadzieję, syn przypadkiem natknął się na Rabarbara, przeczytał i się zachwycił. A miał już wtedy 12 lat! Dlatego w przypadku córki postanowiłam się przyczaić i cierpliwie czekać aż „załapie”.
Tyle części miłosnej, pora na część merytoryczną.
Cała historia zaczyna się gdy marynarz Rabarbar buntuje się przeciwko rządom Octa – nowego kapitana statku – i postanawia wrócić do domu wpław. Po wielu dniach dociera do celu i swojej miłościwie panującej żony Barbary oraz papugi Błękitka. Nie mając pomysłu na dalsze życie postanawia zostać piratem. Niedługo po tym wydarzeniu rodzi się jego pierwsze dziecko, syn Krztynek. Rabarbar toczy więc zwyczajne, piracko-domowe życie. Przy czym z racji charakteru Barbary, przygody domowe okazują się zazwyczaj znacznie bardziej niebezpieczne niż zawodowe.
Książka jest naprawdę zabawna. Wśród barwnych przygód, które bardzo mocno działają na dziecięcą wyobraźnię (wiem, sprawdziłam na sobie dawno temu), jest też masa smaczków damsko-męskich dla dorosłych. Że stereotypowych? Pewnie tak, ale – wybaczcie – nadal bardzo prawdziwych. Kiedy byłam dzieckiem, małżeństwo Barbary i Rabarbara było dla mnie przykładem prawdziwego związku. W przeciwieństwie do słodkich par księżniczkowo-królewiczowych, państwo Rabarbarowie wydawali mi się jedyni wiarygodni. Poza tym zwyczajnie lubiłam ich życie.
Dziś, setki przeczytanych książek później, nadal uważam, że „Burzliwe dzieje pirata Rabarbara” to jedna z najlepszych książek dla dzieci w Polsce.
CAŁY TEKST z informacjami o dostępnych książkach, audiobookach i cenach znajdziecie TUTAJ.