Kiedy pokazałam na Facebooku zapowiedź nowego wydania tej książki, zostałam lekko zbesztana, że przecież „Dzieci z Bullerbyn” to TYLKO w żółtej okładce. Rozczuliła mnie ta reakcja, bo od lat czuję dokładnie to samo. Jak biorę w ręce lekturowe wydania tytułu, to aż mi smutno, że dzieci, które poznają tylko tę wersję, coś jednak z książki stracą. Pewnie przesadzamy, ale pokazuje to tylko jak ważnym symbolem jest dla nas ta mała, gruba, żółta książeczka.
Nowe „Dzieci z Bullerbyn” zostały wydane w dużym formacie 20×26 cm, w twardej oprawie, z okładką ozdobioną wybiórczym lakierem. Mają 290 stron i kolorowe ilustracje na każdej rozkładówce. Cena okładkowa to 64,90 zł (przeglądarka pod tekstem pokazuje niższe ceny).
Z jednej strony Magdalena Kozieł-Nowak bardzo odważnie podeszła do tematu, bo oto dostaliśmy Bullerbyn w KOLORZE! Z drugiej udało jej się zachować ducha książki i kultowych ilustracji, do których jesteśmy tak bardzo przyzwyczajeni.
Już okładka działa tak, że ręka sama sięga po ten ciężki tom. Jest prosta, z pięknym krojem pisma użytym przy nazwisku Astrid Lindgren i w nazwie wydawnictwa. Tytuł ładnie wkomponowany, jak to mówi mój syn „bez udziwnień”. Doskonale dobrane kolory z wielkimi plamami zielni, które są trawami, krzaczkami, drzewami, inną zieleniną – czyli tłem idealnym dla dzieci, w tym przypadku, dla szóstki naszych bohaterów.
Środek wydrukowano na grubych kartkach. Czcionka jest średniej wielkości. Za to każda rozkładówka została ozdobiona ilustracją, lub choć drobnym ornamentem. Podczas czytania nie zdarzy się sytuacja, że rodzic czyta maluchowi, a on nie ma nic do oglądania na danej stronie.
Ilustracje są naprawdę dobre. Od razu gdy Aleksy dostał paczkę, przejrzałam całą książkę, sprawdzając czy rozpoznam na rysunkach wszystkie kultowe fragmenty, w tym ukochany, genialny, jedyny „Kawałek kiełbasy dobrze podsuszonej”. Rozpoznałam.
Książki recenzować nie będę, bo jaki sens, skoro wszyscy znają. Kilka zdań o tym, czemu jest to ważna lektura dla dzieci, ale PRZEDE WSZYSTKIM DLA RODZICÓW, już kiedyś pisałam, więc zacytuję:
Dajcie dzieciom spokój – mówi do nas Astrid Lindgren z każdej strony swojej najbardziej znanej powieści. I to właśnie sprawia, że książka ta nie uległa przedawnieniu. Przeciwnie. W czasach, kiedy staramy się zorganizować dzieciom każdą minutę życia, szwedzka opowieść sprzed kilku dekad wydaje się aktualna jak nigdy wcześniej.
Nie znam drugiej takiej książki. O zabawie w czystej formie, o byciu dzieckiem, o szczęśliwym dzieciństwie, o umiejętności tracenia czasu, o wolności. Jasne, że pisarka przemyciła tu masę ponadczasowych wartości, jak przyjaźń, więzy rodzinne, szacunek dla starszych ludzi, wrażliwość na losy zwierząt, zalety pracy fizycznej, kultywowanie tradycji i obrzędów. Ale przede wszystkim stworzyła uniwersalny przypominacz, że dzieciństwo powinno być dzieciństwem, niczym więcej.
Astrid Lindgren napisała „Dzieci z Bullerbyn” w 1947 roku. Dwa lata później ukazała się część druga „Więcej o dzieciach z Bullerbyn” a po trzech latach część trzecia „Wesoło jest w Bullerbyn”. Polskie wydanie objęło wszystkie tomy w jednym wydaniu pod wspólnym tytułem, przy czym szczęśliwie nikt nie pokusił się o tłumaczenie nazwy wioski, bo mielibyśmy lekturę znaną jako „Dzieci z Hałasowa”.
Bullerbyn nie zostało wymyślone, a jedynie opisane na podstawie pierwowzoru – osady Sevedstrop, w której wychowywała się pisarka. Tak jak w książce mieściły się tam jedynie trzy domy, czyli zagrody: Północna, Środkowa, Południowa. Treści i bohaterów nie ma co opisywać, bo książka jest od pokoleń lekturą obowiązkową w polskiej szkole, więc raczej nie ma siły, żeby ktokolwiek jej nie znał.
Na zdjęciu powyżej możecie zobaczyć dwie książki z naszych biblioteczek. Po prawej jest stare wydanie „Dzieci z Bullerbyn”, mojej Mamy, które to dostała od swojego taty, mojego dziadka Aleksandra. Była to jednocześnie pierwsza książka, jaką dostała na własność, co przy czwórce rodzeństwa wcale nie było takie oczywiste. Tytuł w Polsce wydała Nasza Księgarnia. A po kilkudziesięciu latach to samo wydawnictwo wydało lekko odświeżone, ale bardzo wierne wznowienie, czy raczej reprint tej kultowej książki w edycji kolekcjonerskiej.
I to było przez lata jedyne wydanie „Dzieci z Bullerbyn” jakie warto było mieć. Chyba, że uwzględnimy fragmenty wydane w bogato ilustrowanym zbiorze (idealny dla mniejszych dzieci) „Bullerbyn. Trzy opowiadania” z Zakamarków. Też piękne. Też warto.
To teraz pytanie, czy „Dzieci z Bullerbyn” w kolorze i wizji Magdy Kozieł-Nowak, mogą stać się nową klasyką dla naszych dzieci? Moim zdaniem: Tak, to jest możliwe. A co Wy o tym sądzicie?
Nie jestem pewna czy dałabym córeczce „Bullerbyn” z ilustracjami. Za bardzo do mnie nie przemawiają, tylko rozkładówka z domami dzieci jest z „mojej wyobraźni”. Ciężka decyzja, u mnie na razie najcięższa 😉
moim zdaniem to świetny pomysł aby książka była z obrazkami. Moje dzieci dużo bardziej wolą jak im czytam coś co ma obrazki, nawet jakąś ikonkę. Ja właśnie kupię tą wersje.