To chyba jedna z najbardziej oczekiwanych serii dla dzieci. Proszę państwa, oto Hervé Tullet i „The game of…”. Nareszcie po polsku! Nie napiszę wam, na czym polega fenomen Tulleta, ale dzieci w kilkudziesięciu krajach, uwielbiające go od blisko ćwierć wieku, raczej nie mogą się mylić. Dziś zapraszam do zabawy książkami. Tak – ZABAWY. Będziemy opowiadać z cienia, wystawiać palce w zawodach sportowych, podróżować z zamkniętymi oczami, przebierać się i wytężać wzrok na czas. Idziecie?
WIEK: 2+
CENA: 26,99 zł okładkowa
DLA KOGO: przedszkolaki
FORMAT: 21 × 15 cm
STRONY: 14
OCENA: zdecydowanie polecam, cudowny sposób na to, by zakochać malucha w książkach.
Tu znajdziecie informacje o serii THE GAME OF…, a tu o jej autorze HERVÉ TULLET.
GRA CIENI, HERVÉ TULLET
Ta książka jest bardzo Hervé. Historia dosłownie z niej wychodzi na ściany, podłogi, łóżka, szafy. Wszędzie, gdzie chcemy, mogą pojawić się fragmenty tej opowieści, małe lub ogromne – zależy jak ustawimy strony i pod jakim kątem poświecimy. Choć tak naprawdę nawet nie musimy świecić. Wystarczy wystawić książkę na słońce, a ona sama pokaże nam cuda.
Pamiętam, jak kilka lat temu, mój syn, zafascynowany, pokazywał ten tytuł u siebie na blogu. Wtedy jeszcze anglojęzyczny, trudny do kupienia. Marzyliśmy o tym, by „Gra cieni” została wydana w Polsce. Aleksy napisał o książce tak:
Każda tekturowa kartka wycięta jest w pewien wzór, który po podświetleniu rzuca cień. Historia mówi o odwiedzinach ogrodu, prawdopodobnie nocą lub o zmierzchu. To by się zgadzało, bo nocą w ogrodzie widać same zarysy, cienie, które mogą układać się w tajemnicze rzeczy. Słychać też nietypowe dźwięki. Książka jest całkowicie czarna. Na każdej stronie jest tylko jedno zdanie, białą czcionką. A zaczyna się tak: „Hałasy w ogrodzie? Sprawdźmy, co to!”.
Do dziś jest to dla mnie książka genialna w swojej prostocie, a jednocześnie pełna niesamowitych możliwościach. Cieszę się, że jest u nas dostępna i wszyscy mogą ją czytać, oglądać, opowiadać, podświetlać, przekręcać, przesuwając swoje granice wyobraźni, ale też sprawdzając w praktyce zależności między światłem i cieniem.
Tu możecie zobaczyć książkę:
RUSZAJ W DROGĘ!, HERVÉ TULLET
Miłość od pierwszego wejrzenia, czy raczej pierwszego dotknięcia. Oto jedna z nielicznych na polskim rynku książka do czytania z zamkniętymi oczami. Nielicznych to określenie zupełnie na wyrost, bo właściwie znam jeszcze tylko jeden taki tytuł. Można więc powiedzieć, że formuła „Ruszaj w drogę!” jest absolutnie unikatowa.
Na czym polega zabawa? Mamy gładkie, śliskie, twarde kartki, po których wije się pluszowa, lekko wypukła, wstążka. Zielona. Ale tego już nie zobaczymy podczas czytania i oglądania, bo przecież mamy zamknięte oczy. To jak mamy przeczytać książkę? Palcem. Wodzimy po zielonej wstążce palcem. Nuda? A skąd! Przecież tu może wydarzyć się wszystko. Możesz być, kim chcesz, czym chcesz, a dookoła ciebie będą roztaczać się dowolne krajobrazy. W dodatku droga wcale nie jest taka łatwa. Wije się, zakręca, załamuje, dzieli na części, znika. Musisz być bardzo uważny – przepraszam – twój palec musi być bardzo uważny.
Wspaniała zabawa, cudowne doświadczenie sensoryczne, dużo śmiechu, a u młodszych dzieci pojawiają się nawet elementy niepokoju i ekscytacji w sensie dosłownym – czy na pewno nie zgubię drogi?
Tu możecie zobaczyć książkę:
PALUSZKOWA OLIMPIADA, HERVÉ TULLET
Kto choć raz – albo milion razy „mamo jeszcze, jeszcze!” – nie bawił się w paluszkowe ludziki? Najprostszy ze sposobów zajęcia dzieci w chwili, gdy jedyne, po co mamy siłę sięgnąć, to mazak. Ta książka wyniesie paluszkową zabawę na wyższy poziom. W dodatku zwolni nas z wymyślania fabuły, bo zrobił to już Tullet. Otóż dziś paluszki biorą udział w olimpiadzie sportowej. Będą skakać wzwyż, boksować, robić sztuczki na trampolinie, ścigać się, nurkować. Wszystko po to, aby na końcu stanąć na podium.
Każda rozkładówka to tak naprawdę makieta do zabawy, plansza z odpowiednimi wycięciami, w których mogą szaleć palce z namalowanymi buziami. Znajdziemy tu też wyrazy do ćwiczenia wymowy dla maluchów: „Jupiii!”, „Bang!”, „Bum!”, „Łup!” itd. To jak, paluszki? Gotowe, do startu? Start!
Tu możecie zobaczyć książkę:
ZABAWA W OCZKA, HERVÉ TULLET
Ulubiona książka Klary z tej serii. Specjalnie dodałam zdjęcia, na których jako pięciolatka, bawi się oczkami w przebieranki. Wtedy była to wersja książki anglojęzyczna, ale dziś, dzięki wydawnictwu Insignis, tytuł jest dostępny w całej Polsce i każdy może go kupić.
Ja uważam „Zabawę w oczka” za książkę teatralną. A na pewno za pomoc do wcielania się w role. Każda rozkładówka to nowa postać, która wita się z czytelnikami, np. „Cześć! Jestem Robert, a ty?”, czy też „Mniam, mniam! Ale jestem głodny!”. Dziecko najpierw przegląda i czyta książkę, potem wybiera postać, skrywa się za nią i patrzy przez wycięte otwory w kształcie oczek. Teraz to ono jest bohaterem książki. Wykorzystując zdanie zapisane obok wybranej postaci, może stworzyć całą historię. Jeśli maluch nie ma ochoty udawać, za książką może skryć się rodzic.
Doskonałą, rozszerzoną wersją tej zabawy jest nasza propozycja. To znaczy dopasowanie nakrycia głowy do stwora z książki. A może chcecie całkowicie się przebrać? Czemu nie.
Tu możecie zobaczyć książkę:
ZNAJDŹ RÓŻNICE
Książka do wyszukiwania różnic bez ściągawek z zaznaczonymi odpowiedziami? Ba, tu nie ma nawet podanej liczby niezgodnych szczegółów, jaką masz znaleźć. Bardzo ciekawe rozwiązanie, bo poza wykonaniem zadania musisz podjąć decyzję, czy uważasz je już za zamknięte czy dalej wysilasz spostrzegawczość. A jeśli bawicie się w towarzystwie, to możecie grać na czas – kto znajdzie szybciej różnice.
Ilustracje wydają się proste, ale przez oryginalny styl grafiki Tulleta wypatrzenie wszystkich zmian wcale nie jest takie oczywiste. No i ta niepewność: znalazłem wszystkie czy coś mi umknęło. Kilkulatki będą zachwycone. W dodatku przy każdej rozkładówce można się zastanowić, jaka historia kryje się w tych wesołych rysunkach.
Tu możecie zobaczyć książkę:
Rewelacyjna seria książeczek dla dzieci! Wspaniała zabawa gwarantowana!!!
Mam w domu dwóch wielkich fanów Tulleta, jednak do tej pory żadnej z jego książek nie mieliśmy na własność (wypożyczaliśmy z biblioteki, bo byłam pewna, że tego typu książki szybko się nudzą, ale jednak nie – okazuje się, że można przez bity miesiąc co najmniej raz dziennie kręcić książka i wołać „rośnijże, rośnijże, rośnij, rośnij, rośnij!”). Najnowsze tytuły już do nas jadą, to jeden z prezentów na Dzień Dziecka – wiedziałam, że je kupimy, od dnia, w którym napisałaś, że niedługo zostaną wydane w Polsce 🙂