UWAGA, dzisiejszy wpis jest o nauce czytania kilkulatków. O tym jak wypróbowałam metody nauki czytania dla maluchów 6 miesięcy+ możecie przeczytać TUTAJ, a jak poznawałyśmy z Klarą literki w wieku 3-5 lat napisałam TUTAJ. Tym samym dzisiejszy tekst kończy zabawkatorowy cykl o nauce czytania dzieci.
Denerwujesz się, że twój pięciolatek już za rok zamieni się w sześciolatka, złapie tornister i powędruje do pierwszej klasy? Spokojnie. Jest jeszcze dużo czasu, żeby mu to ułatwić. Możesz na przykład pouczyć go czytać. Że po co ma poznawać literki, od nauki jest szkoła? Tak, ale ćwiczenie czytania ma wiele dodatkowych zalet. W tym cztery najważniejsze: zmniejsza ryzyko dysleksji, wspiera rozwój mowy, wzmacnia poczucie własnej wartości i ćwiczy umiejętność koncentracji.
Oczywiście, wiem, że nie masz czasu. I nie piszę tego ironicznie. Za to mam dobrą wiadomość. Nauka czytania zajmuje kilkulatkowi około pięć minut, trzy-cztery razy w tygodniu. Wystarcza wyłączyć muzykę, uciszyć resztę domowników, usiąść wygodnie i otworzyć książkę. Ale nie pierwszą lepszą, tylko przygotowaną z myślą o dziecku zaczynającym swoją przygodę. Taka książka ma specjalnie przygotowaną kolejność wprowadzania liter.
Oczywiście, jeśli dziecko nie interesuje się literkami, nie zmuszaj go. To nie jest konieczne. Mój syn nauczył się czytać w szkole, na lekcji, jako siedmiolatek. Wtedy też zaczął uczyć się angielskiego i gry na pianinie. Wcześniej go to nie interesowało. Nie odstawał przez to od dzieci zaczynających zajęcia w wieku lat czterech.
Z córką zaczęłam bawić się literkami, kiedy miała trzy lata. Rzadko. Raz na tydzień, dwa. Kiedy ją coś zainteresowało – na przykład chciała nauczyć się podpisywać prace w przedszkolu. Niedawno powiedziała, że chce czytać sama. Zaczęłyśmy uczyć się regularnie, co drugi, trzeci dzień po kilka minut. Tuż po piątych urodzinach przeczytała swoje pierwsze dwa zdania w prawdziwej książce „Jest rok 1911. Tak, to ponad 100 lat temu”. Była z tego powodu tak zadowolona, że teraz sama przynosi książkę i prawie codziennie czyta fragment, nabierając coraz większej wprawy. Majstruje też przy kaligrafowaniu literek.
Tyle opowieści, teraz część merytoryczna, czyli które z książek do pierwszego czytania sprawdziłam i mogę polecić.
CIESZYŃSKA I KOCHAM CZYTAĆ
Mam nadzieję, że Dominika Węcławek tego nie zobaczy. Dopiero co na Fochu rwała błękitne włosy z głowy nad Pierwszą książką mojego dziecka, a ja proponuję Wam jeszcze większe brzydactwo. Przepraszam, nic nie poradzę. Może od razu przygotujcie kilka pięknych, artystycznych książek i zawsze po nauce z serią, którą Wam zaraz polecę, zastosujcie je jako estetyczną odtrutkę?
Skoro jest tak marnie zilustrowana, dlaczego się przy niej upieram? Bo publikacje z serii Kocham czytać są zrobione tak fajnie, że nawet maluch, który nauczy się rozpoznawać kilka samogłosek, już może przeczytać swoją pierwszą książką. A jak wiadomo, nic równie mocno nie motywuje dzieciaka do dalszego zdobywania umiejętności, jak sukces.
Książeczki to pomoce logopedyczne przygotowane według programu cenionej specjalistki, prof. Jagody Cieszyńskiej, o której pisałam Wam w tekście Doman czy Cieszyńska. W praktyce są świetne do nauki czytania trzylatków. Ale sprawdzą się też przy pięciolatku, który nigdy wcześniej nie interesował się literkami.
W pierwszej części postacie z ilustracji wyrażają emocje przy pomocy pojedynczych, lub zwielokrotnionych samogłosek. W kolejnych używają już sylab i wyrazów dźwiękonaśladowczych. Mimo okrutnych ilustracji moja córka była zachwycona tym, że to ona czyta mamie. A ja po cichu cieszyłam się, że przy okazji wykonuje ćwiczenia logopedyczne i zaczyna coraz wyraźniej mówić.
Tylko jeszcze raz zaznaczam. Tę serię polecam dla dzieci, które literek nie znają wcale. Ja porzuciłam ją po ośmiu, czy dziewięciu częściach, bo Klarę zaczęło ciągnąć do bardziej skomplikowanych książek. Ale wcześniej zdążyła przyzwyczaić się do porządkowania liter od lewej do prawej, sylabizowania i utrwaliła wszystkie samogłoski, oraz część spółgłosek.
SERIA CZYTAM SOBIE
I właśnie wtedy pojawiła się moja faworytka, czyli genialna akcja wydawnicza Egmontu – Czytam sobie. Seria swój sukces zawdzięcza temu, że wydawca naprawdę się przyłożył. Nie uległ wizji cięcia kosztów, przez zlecenie książeczek jednemu wykonawcy, tylko zaprosił do współpracy wspaniałych polskich pisarzy i ilustratorów, którzy do dnia dzisiejszego stworzyli 30 książek. W tym trzy z nowej, zachwycającej pod-serii Czytam sobie. Fakty, w której obok nauki czytania dziecko poznaje fakty ze świata nauki, odkryć, podróży.
Książki zostały przygotowane z uwzględnieniem trzech poziomów trudności. Pierwszy to krótkie historyjki, z całostronicowymi, barwnymi ilustracjami, uzupełnionymi zdaniem tekstu na każdej kartce. Z dużą czcionką i dodatkowo przeliterowanym słowem w dymku (ćwiczenie głoskowania). Nauka polega tu na składaniu słów, których jest w książce 150-200. W tekście występują 23 podstawowe głoski. Czyli bez „ą”, „ę”, dwuznaków i zmiękczeń.
Drugi poziom to nieco więcej tekstu, ale nadal duże i kolorowe ilustracje. Dziecko ma już do przeczytania 800-900 wyrazów, ćwiczy sylabizowanie i ma styczność z dialogiem. Do głosek podstawowych dodane jest „h”.
Książki z poziomu trzeciego mają przyzwyczajać dzieci do powieści. Pojawiają się całostronicowe teksty, ilustracji jest mniej i są czarno-białe. Historie składają się z 2500-2800 wyrazów. Użyte są wszystkie głoski. Jest też słownik trudniejszych wyrazów, oraz bardziej skomplikowana fabuła i poważniejsza tematyka.
Na końcu każdej części dzieci znajdą zestaw naklejek – fragmentów rysunków z opowieści – które mogą sobie naklejać np. jako medale za czytanie. I nie jest to jedynie marketingowy dodatek. Działa. Klara jest naprawdę zachwycona, kiedy po czytaniu przykleja sobie do piżamy specjalną odznakę.
A TUTAJ ZNAJDZIECIE JESZCZE NAJLEPSZY ELEMENTARZ, z którego właśnie korzystamy, kochamy go i na którym Klara zakończy w tym roku naukę czytania i stanie się niezależną czytelniczką 🙂